
Czy pomagać? I jak pomagać? (GB7)
Obrazek: Pomoc, starość – generowane przez AI
Czy pomagać? I jak pomagać? to siódmy wpis z tej serii. Zob. pierwszy: Dusza zapala się od duszy, jak świeca od świecy
332, s. 185, t. II (lub 333, s. 84 w „małym wydaniu”)1Gabriela Bossis, On i ja, Wyd. Michalineum, Wydanie IX poprawione, 2021, Za pozwoleniem Kurii Metropolitalnej Warszawskiej z 10.10.1986.
„Wiesz, że nieczęsto zdarza się okazja, byś mogła rzucić się do wody dla ratowania tonącego. Powinnaś się więc poświęcać dla bliźnich w drobnych okazjach, z miłości ku Mnie. Drobny gest. Trochę serdeczności. Miły uśmiech. Zawsze patrzę na twoją intencję. Intencja. Czy Mnie rozumiesz? Będę wyrozumiały, jeśli wykonanie niezupełnie się uda”.

Czy pomagać ludziom? I komu dokładnie, czy każdemu czy tylko niektórym? Jak rozpoznać, kto rzeczywiście potrzebuje mojej pomocy, a kto próbuje mnie tylko wykorzystać?
Takich pytań można postawić sobie znacznie więcej. Czy np. ta pomoc powinna być znacząca z uszczupleniem mojego stanu posiadania, czy wystarczy – jak to zostało sformułowane w przekazie – serdeczność i uśmiech? Ale wcześniej jest wzmianka o „poświęcaniu się”, a to już nie jest jakiś drobiazg. To bardzo często angażowanie swoich uczuć, czasu i chyba także środków. Ale jest też mowa o „drobnych okazjach”. Zatem nie do końca rozumiem, czy chodzi o drobne rzeczy czy też większe, poważniejsze. A pierwsze zdanie sugeruje, że to mogą być rzeczy drobniejsze niż ratowanie tonącego. I ważne są intencje. W życiu intencje taktowane są pozytywnie, nawet jeśli wynik nie jest zadowalający. Inaczej intencje traktują przepisy prawne. Brany jest pod uwagę skutek.
Jeśli przyjmę, że chodzi o drobny gest, uśmiech i serdeczność, to nie nazywam tego poświęcaniem. Zatem znowu próbuję doszukać się logiki w tym przesłaniu, ale jej tu nie ma.
Jestem przekonana, że Jezus jest nadzwyczaj logiczny, inteligentny i mądry i to nie taką naszą mądrością czy inteligencją, ale całkiem inną niezwykłą i dla nas niepojętą.
Tu prawdopodobnie (jak i w innych przekazach) Gabriela zapisała to tak, jak zrozumiała lub, jak przypuszczała, że Jezus tak powiedział.
Zdecydowanie, Jezus nie mógłby być nielogiczny!
Ad rem, zastanawiając się nad pomaganiem innym, znajduję w sobie rozmaite odczucia. Przywołuję przykłady mojego pomagania lub kogoś z moich bliskich, rodziny, przyjaciół. Czasami pomoc ta przyniosła jakąś satysfakcję, zadowolenie, że komuś pomogłam, że ten ktoś na tym coś zyskał, że pomogłam komuś podźwignąć się. Jednak zdarzały się przypadki, że pomoc moja nie została wcale zauważona lub nawet przyjęta jako coś zwyczajnego, po prostu nic takiego. I to niezależnie od tego, ile włożyłam w to zaangażowania, a może i innych rzeczy, np. materialnych środków.
Jeśli chodzi o wymierną wdzięczność za udzieloną pomoc, to nawet jej nie powinno być.To znaczy, nie należy tego oczekiwać. Wręcz jest to niewskazane. Dlaczego? Jeślibym otrzymała jakąś wdzięczność, to można by potraktować ją jako odpłatę, jako rodzaj „wynagrodzenia”. I byłaby to zwykła wymiana dóbr. Choćby i niewspółmierna, ale jednak. Pomoc powinna być altruistyczna i darmowa, bez odpłaty; wtedy jest to prawdziwa czysta pomoc. Oczywiście nie chodzi o zwykłe „dziękuję” i okazaną radość z otrzymanej pomocy. Te są jak najbardziej wskazane. |
To pewnie zależy od ludzi. Jedni są wdzięczni za jakąkolwiek pomoc, dostrzegają ją i dziękują – chociaż przecież nie chodzi o żadne podziękowania. Inni, choćby otrzymali nie wiem co i ile, zawsze będą niezadowoleni i będą oczekiwać na wciąż nową czy nieustającą pomoc. To tłumi chęć pomagania i można poczuć się zwyczajnie wykorzystywanym. Gorzej, gdy dotyczy to kogoś z bliskich, kogo kochamy i czujemy się wciąż zobowiązani do jakiejś pomocy. Choćby tylko ze względu na uczucia właśnie.
Są osoby, które nie patrząc na swoje podstawowe interesy, angażują się w daleko idącą pomoc dla kogoś. Tracą czas i pieniądze, poświęcają także swoją uwagę, radzą i przejmują się, ale później czują się poszkodowani i wykorzystani. Choć nie zawsze tak jest. Niekiedy taka intensywna pomoc komuś przynosi oczekiwany skutek i satysfakcję obu stronom. I to jest w porządku.
Gorzej, gdy ktoś uważnie liczy, ile ta pomoc będzie go kosztować i będzie starać się nie uronić nic ze swoich dóbr. Czy to skąpiec czy egoista? Czy jedno i drugie? A może, taki przynajmniej, zdrowy egoizm jest potrzebny? Za tym rozwiązaniem pewnie opowiedziałaby się spora część ludzi. Że najpierw trzeba zabezpieczyć swoje interesy, zadbać o swoje potrzeby, a dopiero potem można ewentualnie komuś pomóc. Mam na myśli zarówno środki finansowe, materialne, jak i pomoc niematerialną. Czasami ktoś nie chce angażować się w kłopoty innej osoby, nawet bliskiej, żeby nie zmącić swojego spokoju. I – jak to się teraz mówi – żeby nie wyjść ze swojej strefy komfortu. Od zawsze mówiło się o tzw. znieczulicy społecznej. Ale jednocześnie można dostrzec całe mnóstwo osób angażujących się w pomoc dla innych.
Muszę zaznaczyć, że własne potrzeby są też ważne. Trzeba najpierw sobie pomóc, żeby móc pomagać innym. Trzeba być w miarę silnym i dobrze zorganizowanym z zabezpieczonym zapleczem materialnym, chociażby w podstawowym wymiarze, żeby umieć i mieć możliwości pomagać innym. Przecież wszyscy znamy osoby, które chciałyby pomóc, ale nie mają ani możliwości, ani pomysłu.
Wydaje mi się, że chęć pomagania innym jest w nas albo jej nie ma. Niezależnie od naszych możliwości. |
Jeśli zastanowię się nad sobą, to miałam różne okresy w podejściu do pomagania, głównie w zależności od wolnego czasu i zaangażowania zawodowego, ale też z powodu własnych przemyśleń na ten temat. Czasami poczułam się wykorzystana, czasami oszukana lub moja pomoc nie miała sensu i wówczas na jakiś czas miałam dość pomagania. Ale wkrótce znów wracałam do swojej natury.

Zauważyłam u siebie pewną prawidłowość. Gdy doznawałam dużych przykrości od ludzi i gdy dopadały mnie przerastające kłopoty, wtedy stawałam się gorsza. Zwłaszcza gdy sama potrzebowałam pomocy i nie miałam jej znikąd. Miałam mniej wyrozumiałości dla ludzi, mniej cierpliwości i brak przysłowiowego uśmiechu. „Siedziały też we mnie” wszystkie najdrobniejsze przykrości od różnych ludzi, zwłaszcza od osób bliskich. Chciałam nawet być zła, nieprzystępna; nie tylko nie uśmiechałam się, ale stawałam się wobec nich nieuzasadnienie ostra…
Ale po jakimś niedługim czasie, gdy odzyskałam siły, znów brała przewagę moja prawdziwa natura i stawałam się życzliwa i pomocna. Niekiedy nawet próbowałam zwalczać to moje nieustanne angażowanie się w sprawy innych ludzi. Tym bardziej, że wśród bliskich miałam takie podpowiedzi. Że powinnam więcej pomyśleć o sobie i swoich bliskich, że kłopoty innych ludzi burzą mój spokój.
W tym przesłaniu odnalazłam dla siebie podpowiedź (tak to odczytuję), żeby właśnie zrobić coś innego, coś odwrotnego. Żeby pomagać ludziom na tyle, ile mogę, nie zważając na moje przykre doznania. Robić to z miłości do Boga. Ludzie są różni i mogłoby się zdarzyć, że zamknę się na pomoc dla dobrego człowieka, kto naprawdę tej pomocy potrzebuje. |
Zob. poprzednie wpisy z tej serii – GB (jak Gabriela Bossis)
Wpisy o podobnej tematyce
