Poznałam chłopaka. Miłości – za dwoje…
Poznałam chłopaka. Nie był tym wymarzonym, ale bardzo się starał, nadskakiwał mi i troszczył się o mnie. Mimo że początkowo nie byłam mu szczególnie przychylna, zakochał się we mnie bez pamięci i dawał tego dowody. Z czasem i ja przywiązałam się do niego, i chociaż wyraźnie powiedziałam, że nie kocham go tak, jak na to zasługuje, poprosił mnie o rękę, wierząc, że jego miłości wystarczy za nas obojga.
Miłości – za dwoje
Marek liczył, że kiedyś moje uczucia do niego „nabiorą rumieńców” i oboje będziemy szczęśliwi. Czułam, że będę mogła się na nim oprzeć w ciężkich chwilach, że jest odpowiedzialny, wykształcony, pracowity, a do tego posiada rozliczne zainteresowania i pasje oraz, co także ważne – mieszkanie. Zapewniał mnie o swej dozgonnej wierności, ponieważ – jak często powtarzał – jestem jego wymarzoną dziewczyną.
Moja przyjaciółka od początku nie lubiła Marka. Nie znała go bliżej, ale wiecznie go krytykowała nie mogąc pojąć, że mnie ktoś taki odpowiada. Mówiła wprost, że jest brzydki, mało męski itp. Co najwyżej, trochę przystojny. A jego wykształcenie i poziom umysłowy prawie wcale się dla niej nie liczyły. Oczywiście z jego wyglądem okropnie przesadzała, po to, aby mi go obrzydzić.
Nie spędzaliśmy razem czasu, gdyż i on nie pałał do niej sympatią. I także nie był jej dłużny. Mówił, że jest brzydka i „zgagowata”, i pewnie dlatego nie ma powodzenia.
Trochę martwiło mnie to, że od momentu mojego związania się z Markiem, Ania rzadko wychodziła, najczęściej spędzała czas w domu, sama. Nie miała właściwie przyjaciół ani chłopaka. Wcześniej obie chodziłyśmy do kina, na zakupy, na spacery. Myślałam, że dobrze by było, gdyby Marek przedstawił jej jakiegoś swojego kolegę, nie miałabym wyrzutów z powodu jej samotności. Akurat nadarzała się okazja – moje imieniny. Zdecydowaliśmy się wyprawić je w mieszkaniu Marka, nieco bardziej wystawne, gdyż chcieliśmy ogłosić wtedy decyzję o naszym ślubie.
Moje wątpliwości rozstrzygnął los…
Gości było sporo, sami młodzi, bawiliśmy się wspaniale do kolacji, czyli przez około 3 godziny. Marek był dobrym gospodarzem, a mając najlepsze rozeznanie w kuchni, nadzorował podawanie potraw. Poprosiłam do pomocy także Anię. Wszyscy byliśmy już na małym „rauszu”.
Zdrada
W pewnym momencie weszłam do kuchni i oniemiałam ze zdumienia. Serce mi na moment zamarło, gdy zobaczyłam Marka i Anię w objęciach, całujących się. I to nie był siostrzany pocałunek, ale głęboki, namiętny. Stało się coś, co wydawało mi się najmniej prawdopodobne.
Odskoczyli od siebie, mieli strasznie głupie miny. Ona nic nie mówiła, była trochę wystraszona, a on próbował coś bąkać:
– To nic…, nic się nie stało…, to nie jest tak, jak myślisz…, po prostu przeprosiliśmy się, no wiesz… – mówił z tak głupawą miną, że tracił przy tym całą swoją męskość.
Niemal razem ze mną weszła do kuchni siostra Marka i ona przejęła inicjatywę: objęła mnie i prosiła o zachowanie spokoju. Powtarzała:
– Nie denerwuj się, nie rób niczego pochopnie. Zachowaj spokój, tak, aby się goście nie zorientawali, proszę cię.
Wśród nich był także jej narzeczony. Ania szybko wróciła do równowagi, przestała być wystraszona i z lekko tryumfującą miną, wyszła z kuchni. Marek natomiast dalej powtarzał te same brednie, głupawo się uśmiechając; próbował zbagatelizować całą sprawę, tłumacząc, że to nic nie znaczy, że ona mu się wcale nie podoba, że to było tylko na zgodę itp. Natomiast ja stałam zdrętwiała i nie wiedziałam, co mam robić. Po chwili dość stanowczo poprosiłam siostrę Marka, która nieustannie coś szczebiotała, o pozostawienie nas samych. Jestem spokojną osobą i nie lubię kłótni, powiedziałam więc krótko:
– To koniec między nami! I o ślubie nie ma mowy! – Byłam zimna i tak stanowcza, że aż siebie samą zadziwiłam.
Przy kolacji starałam się być opanowana. Marek nadskakiwał mi, był zdezorientowany i nie próbował nawet wspominać o naszych wcześniejszych ustaleniach dotyczących ślubu. Nie był pewien czy mu wybaczyłam.
Ale czasem wydawało mi się, że ma minę zwycięzcy. Może pomyślał sobie, że teraz wyda mi się bardziej atrakcyjny? Znam takie przekonania, gdy komuś wydaje się, że niekiedy trzeba flirtować z kim popadnie, żeby wzbudzić większe zainteresowanie osoby, na której nam zależy. Ale to błąd! A z pewnością nie zawsze się sprawdza. Marek przekona się, jak bardzo się pomylił.
Bolesne otrzeźwienie
Wkrótce postanowiłam opuścić towarzystwo, wykręcając się złym samopoczuciem. Nieco wcześniej, niepostrzeżenie, wymknęła się też Ania. Marek nie próbował nawet mnie zatrzymywać, obawiał się mi sprzeciwić. Goście oczywiście zauważyli jakieś napięcie między nami, ale myśleli, że to jakiś drobiazg.
W korytarzu Marek zaproponował jeszcze, że mnie odprowadzi do domu, a spacer dobrze nam zrobi. Nie zgodziłam się. Wiedziałam, że będzie chciał się tłumaczyć i nie dopuścić do rozstania. Miał nawet łzy w oczach, ale ja nie potrafiłam się przemóc, tak bardzo zabolało mnie jego zachowanie. Właśnie wtedy, gdy ja zgodziłam się na ślub, on zachował się tak nieodpowiedzialnie. Jego wierność trwała tak długo, jak długo ja mu się wymykałam, a gdy – jak się wydawało – mnie złapał, to przestałam być dla niego tą jedyną. A jego miłości, której miało wystarczyć za dwoje, nie starczyło nawet jemu samemu do momentu zaręczyn!
Marek “nie dawał za wygraną”
Po kilku dniach Marek próbował nawiązywać ze mną kontakt, osobiście i telefonicznie, tłumacząc:
– Zrozum, to były tylko pocałunki! Przecież to ciebie kocham! Ania wcale mi się nie podoba, jest nieładna, no może ma niezłą figurę…, A ten jej charakter! Co ja bym robił z taką „jędzą”?
Tylko pocałunki – myślałam… Co za dureń! Kocha mnie! Ale nie przeszkadza mu to całować inne dziewczyny, i to moją koleżankę! W dodatku ona mu się nie podoba!
Zabrałam kilka moich rzeczy z jego mieszkania i to było ostatnie nasze spotkanie; prawie nie odzywałam się i nawet nie patrzyłam na niego. Nie wierzyłam mu już; czułam, że po ślubie byłoby znacznie gorzej. Zresztą tak naprawdę nie chodziło wyłącznie o te pocałunki, ale i moment jaki sobie wybrał! No i osobę! Niby jej nie znosił, krytykował, nie podobała mu się. To co by było później, gdyby mu się jakaś dziewczyna rzeczywiście spodobała?
Z przyjaciółką rozmawiałam jedynie przez chwilę, gdy ta następnego dnia wpadła do mnie bez uprzedzenia. Usiłowała zrzucić całą winę na Marka i nie była nawet zażenowana.
– A widzisz? Nie mówiłam, że on jest do niczego? Tak cię niby kocha, a poleciał na pierwszą, która mu się nawinęła. Chciałam ci tylko udowodnić, jaki on jest!
Nie mogłam tego słuchać. Przyszło mi do głowy, że ona celowo to zrobiła, aby mnie poróżnić z Markiem. I w swej głupiej zaborczości myślała, że znów będziemy spędzać czas, jak dawniej. Ale nic z tego! Już więcej nie chciałam się z nią spotykać. Zaszyłam się w samotności i dość długo przeżywałam tę podwójną zdradę. Było to dla mnie dość bolesne i takie zaskakujące. Straciłam bowiem od razu narzeczonego i przyjaciółkę – dwie bardzo bliskie mi osoby spośród znajomych.
A po latach…
Minęło może 6 lat, gdy znowu stanęłam jak wryta, bo oto zobaczyłam Marka i Anię robiących wspólnie zakupy na jednej z głównych ulic mego miasta!!! Staliśmy naprzeciwko siebie, musiałam mieć strasznie głupią minę, w pośpiechu próbując skojarzyć fakty i przypomnieć sobie okoliczności ich związku. Nie wiedziałam, że oni nawiązali trwałą znajomość! Ani że się pobrali! To wszystko nie mieściło mi się w głowie. Nie mogłam zebrać myśli.
Ania coś paplała, o zakupach itp., jakby to było zupełnie naturalne. Mieli mnóstwo siatek, wyglądali na bardzo zmęczonych, zabieganych, lecz dość swobodnie się zachowywali. Jakby wtedy nic niestosownego się nie wydarzyło. I jakby zawsze się lubili. To ja byłam spięta, ale za to ładnie wyglądałam. Nie mogli się nadziwić, że nic się nie zmieniłam, a oni – niestety – mają dużo obowiązków: praca, dom, dwójka dzieci, zakupy, i tak w kółko…, więc normalne, że nie mają kiedy zadbać o siebie.
Rzeczywiście, Ania przytyła, była niezadbana, co przy jej ostrych rysach twarzy jeszcze bardziej uderzało. Marek natomiast stracił cały swój wigor, był przygnębiony i rozdrażniony. I też nieciekawie wyglądał; był trochę spocony i „statusiały”. Popatrzył na mnie tęsknym spojrzeniem, ona zaś nieprzyjaznym i zaraz stanowczym głosem powiedziała:
– No! My już musimy iść. Wiesz…, obowiązki czekają.
Tak się rozstaliśmy.
Poszłam pieszo do domu, choć to było dość daleko. Rozmyślałam. Przychodziły mi różne refleksje, ale jedna była pocieszająca:
nie żałowałam tamtej decyzji o rozstaniu z Markiem.
Zob. też:
Czas płynie, a człowiek wraz z nim…
Wredny szef. Czy nie ma na to rady?