Moje obowiązki. Mój debiut
Blog: 9 lipca

Moje obowiązki. Mój debiut. 9 Lipca (8)

Moje obowiązki. Mój debiut → 9 Lipca (8)

∼ 8 ∼

Moje obowiązki 

W najbliższym czasie skupiłem się mocno na sprawach naukowych. Moje obowiązki może się nie skurczyły, ale zmieniły się. Dostałem się właśnie na studia doktoranckie z filozofii i zostałem zatrudniony na stanowisku asystenta. Postanowiłem natychmiast napisać rozprawę doktorską, gdyż koncepcję miałem już opracowaną i nawet trochę materiałów. Już w wakacje zabrałem się do pracy. Postanowiłem też szybciej skończyć ten drugi kierunek, żeby zająć się wyłącznie doktoratem i architekturą. Powiadomiłem po wakacjach ojca o swoich postanowieniach naukowych, żeby go trochę uspokoić. A on się raczej przeraził:
– Czy to nie za wiele na raz? Czy to wszystko ci się nie pomiesza?

Moje obowiązki. Mój debiut

Widziałem, że nadal się martwi o mnie i bacznie mi się przygląda; mówił, że podobno jestem „niespokojny”. Pewnie myślał, że w końcu zrezygnuję z informatyki, bo to negatywnie odciśnie się na studiach doktoranckich z filozofii, gdzie musiałem regularnie zaliczać rozmaite egzaminy. A szczególnie martwił się o swoją ukochaną architekturę. Sądzę też, że zależało mu na tym, abym jak najlepiej tam wypadł ze względu na jego dawniejsze miejsce pracy i nazwisko Wagnerów, które – nie ma co ukrywać – było znane w środowisku architektów.

Co na to Ojciec?

– Majek, synku, powiedz, dlaczego ty się tak rzucasz? … Ile w tobie jest niepokoju… Ja to wszystko widzę.  Spacerował spokojnie po pokoju i ciągnął dalej:

– Przecież nie musisz brać tyle tego wszystkiego na swoje barki! Za szybko żyjesz! To się jeszcze może źle skończyć – kiwał głową, a ja przyznałem mu trochę racji:
– Może masz rację, ale mnie się wydaje, że umniejszam sobie obowiązków i już nie dodaję nic nowego. Nie martw się tato – teraz ja pogłaskałem go po głowie, bo właśnie rozsiadł się w fotelu.
– Nie dziw się, że się martwię trochę o ciebie. Twoja spontaniczność przygasa… Jesteś jakiś rozbiegany, chaotyczny, jakbyś działał bez planu – mówił z troską.
– To sprzeczne, co mówisz. Albo jestem spontaniczny i chaotyczny, a jeśli moja spontaniczność gaśnie, to staję się raczej rozważny i poukładany – sprostowałem ojca.
– Tak, tak, filozofuj. Ale czy ta twoja filozofia nie potrafi ci pomóc w uporządkowaniu życia?
– Ależ tato! Pisanie rozprawy doktorskiej idzie mi bardzo dobrze, informatykę już też nadrobiłem, niedługo powinienem kończyć. Piszę właśnie pracę magisterską, a na architekturę zamierzam poświęcić więcej czasu. Postudiować trochę za granicą…
– No dobrze. Ale siedzisz za dużo przy komputerze, zamiast przy desce kreślarskiej – i tu ręką gasił moją chęć wtrącenia czegoś. – Wiem, to wielkie udogodnienie. Komputer robi za ciebie te wszystkie skomplikowane wyliczenia, na które ja musiałem poświęcić wiele godzin, ale wiesz, deska kreślarska to podstawa, nie uda ci się wszystkiego zaprojektować w komputerze.
– Na razie nie, ale komputer, to przyszłość, sam to kiedyś stwierdziłeś i zapoznałeś się z tymi programami.
– No wiesz, muszę iść też z duchem czasu i korzystać z nowości.
– Świetnie. Wiesz, te nowości na razie niedoskonałe, zarówno sam komputer jak i ten program CAD…, ale to będzie się rozwijało i między innymi informatyka mi się przyda.

Genialne dziecko

– Jasne synu. Ja tylko chciałbym, żebyś był szczęśliwy. Gdy okrzyknęli cię genialnym dzieckiem w wieku… 2, 3 lat, byłem dumny. Ale pamiętam różni mówili, Alunia też, że często takie dzieci nie są szczęśliwe. Że ich życie toczy się innym torem, w innym rytmie… i to zaburza ich szczęście. Trochę się zmartwiłem, ale pocieszałem się, że może będziesz genialnym architektem?

– Tatuś! Nawet nie wiem jeszcze teraz czy w ogóle nim będę. Czy uda mi się skończyć studia. Ale wiem, że chciałbym ci pomóc, czasem wydaje mi się, że to ty za dużo pracujesz – zauważyłem z troską.
– Dobrze już dobrze. Ale nie odmawiaj, gdy zapraszam cię na jakieś spotkania biznesowe. Musisz też poznać rynek. Nie odmawiaj, gdy Marcel i koledzy namawiają cię na różne imprezy, zabawy, dyskoteki – zgadzałem się kiwając głową. Tata wyliczał dalej – nawet Matka…, no te, rozmaite spotkania rodzinne, to ewentualnie możesz sobie darować, ale na koncerty czy spektakle, to możesz dać się namówić.
– Przecież bywam tu i tam, może za mało, ale aktywności fizycznej mi nie brakuje. Siłownia i basen… Teraz w weekend np. pracowałem w ogrodzie, pomagałem porządkować, wynosiłem gałęzie, grabiłem itp., itd. I korzystam przy tym z uroków natury. No wiesz, wakacje minęły, więc muszę teraz ostro popracować.
– Jakie ty wakacje miałeś? Trochę tam, te Wyspy…, ale też i pracowaliśmy. Wiecznie o czymś myślisz, wiecznie piszesz…

Moje obowiązki. Mój debiut

Dziwny facet?

Widziałem troskę moich bliskich o mnie i przyznam się, że mnie to nieco irytowało. Ciekaw byłem czy już uważają mnie za wariata czy tylko za oryginała. Przy niedzielnym obiedzie znów zasypali mnie pytaniami. Pierwsza Tunia:
– Wiesz, zrobiłeś się jakiś dziwny.
– Co? Martyna ci to powiedziała, czy sama na to wpadłaś? – skojarzyłem, że poprzedniego dnia siostra była ze swoją przyjaciółką na zakupach.
– Sama. Też jestem inteligentna i widzę co się dzieje. Źle traktujesz dziewczyny. Umawiasz się, potem odwołujesz i spotykasz się z kimś innym… Nie rozumiem tego.
– To moja sprawa! Ty masz dopiero 19 czy trochę ponad, a sama decydujesz z kim wychodzisz…, chyba że uzgadniasz z mamą?
– Daj jej spokój – wtrącił się ojciec – Tuni chodzi, zdaje się, o twoje niekonwencjonalne podejście do dziewczyn. Nawet mnie się obiło o uszy.
– No i przede wszystkim chodzi pewnie o twoją nadaktywność w tej delikatnej materii – mama miała swoje zdanie.
– Dodałbym jeszcze, że zbyt lekko traktujesz nawet wartościowe i atrakcyjne dziewczyny.
– Jeśli już tak cię rozliczamy z dziewczyn, to słyszałem plotki, że Maksiu stał się wysublimowanym ekscentrykiem, że dziewczyny płaczą przez ciebie – powiedział z pełną buzią Marcel.
– A dlaczego ja o tych sprawach dowiaduję się ostatnia? – mama dopytywała zdumiona.
– Bo to są moje sprawy, mamo – chciałem szybko zamknąć ten temat.
– Twoje i nie twoje, nasze – podsumował ojciec. – Jeśli o czymś mówimy tu, to… Przecież nie wtrącamy się zanadto. – A powinniśmy! Bo z tego, co słyszę i co sama obserwuję, to sprawa nie wygląda dobrze – mama była niepocieszona, że jakiś zakres jej rodzicielskiej pieczy wymyka jej się z rąk.

Na szczęście temat został urwany, bo właśnie weszli wujek Maciek z ciocią Sabinką i ich syn Maurycy z Moniką. Brakowało tylko wujka Marka i jego żony Esi, ale on był akurat w interesach za granicą.

Moje życie erotyczne

Może rzeczywiście moje życie erotyczne było intensywne, ale za mało entuzjastyczne. Nie wiem jednak, skąd rodzinka czerpała niekiedy dość szczegółowe informacje na ten temat – sądzę, że były to w dużej mierze jedynie domysły.

Na dociekliwości dalszej rodziny moi bliscy odpowiadali, że jestem zdrowy pod tym względem. To znaczy jestem romansowy i to bardzo, jedynie z miłością coś szwankuje. Na szczęście ojciec uważał, że na poważny związek mam jeszcze czas. Smucił się jednak, że nie bawi mnie damskie towarzystwo tak, jak wcześniej. Niektórzy plotkowali, że być może wziąłem sobie tyle nauki, żeby przykryć jakieś męskie problemy.

∼ 8 ∼

Mój debiut 

Państwa Kosmanów poznałam wiosną w pierwszym roku mojej nauki w podstawówce. Miałam wystąpić w Domu Kultury w Jawornie na jakiejś akademii.
– To będzie twój „debiut” – mówiła ciocia – wystąpisz na wielkiej scenie, przed publicznością.
Do tej pory występowałam tylko w szkole lub w domu kultury w Dąbrowie. Pracowała tam pani Gertruda, która uczyła mnie i inne dzieci tańczyć i śpiewać.

Zauroczona miastem

Do Jaworna ciocia zabrała mnie od razu w sierpniu, jeszcze przed rozpoczęciem nauki, żeby kupić mi różne rzeczy. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam miasto. Byłam oczarowana.
– Ciociu, jakie to jest wielkie miasto. Jeszcze większe niż widziałam w telewizji.
– Nie, nie jest tak wielkie, liczy zaledwie 20 tysięcy mieszkańców.
– Ale zobacz, ile tu sklepów i samochodów! I takie ładne chodniki! I wszystko takie ładne – zachwytów moich nie było końca.
–To nic. To jest małe miasteczko. Ale Paryż! To dopiero piękne miasto. I ma duszę – z rozrzewnieniem mówiła ciocia.
– Jak to ma duszę? Taką jak człowiek?
– Nie, inną, kiedyś, jak będziesz większa, to cię zabiorę.
– A jakiego koloru jest ta dusza? – dopytywałam.
– Koloru? To się czuje tylko, to nie ma koloru…, chociaż, wszystko może mieć jakiś kolor, więc i dusza Paryża chyba też.
– Bo wiesz, ciociu, moja dusza, to ma kolor taki lekko różowy i jest w ciemniejsze różowe, takie trochę liliowe paski – powiedziałam z przekonaniem. Ciocia aż przystanęła:
– Co? – i tu zaczęła się śmiać – a skąd przyszło ci to do głowy, że tak właśnie wygląda. Nie wyobrażam sobie.
– Jak będziesz chciała, to ci mogę narysować.
– Dobrze – zgodziła się ciocia – jestem bardzo ciekawa.

Moje obowiązki. Mój debiut

A teraz w tym „wielkim mieście” będę miała występ solowy: mam zatańczyć jeden taniec i zaśpiewać dwie piosenki. W domu kultury jest uroczystość dla pracowników urzędu miejskiego, z okazji dnia kobiet.

Profesjonalna scena

Były przemówienia, mnóstwo solistów i zespołów, byłam oszołomiona. Ciocia wystroiła mnie w ładną sterczącą spódniczkę zrobioną z bibuły marszczonej – krepy w kolorze białym. Razem z koleżankami, pielęgniarką panią Basią i panią Farmacją (tak nazywałam aptekarkę) naszyły mi też falbanki z krepy na biały podkoszulek i na rękawy. Miałam nawet baletki z białego płótna.

Czekałam na wejście razem z ciocią, ona podgrywała mi na pianinie. Pamiętam, że zrobiło się jakieś zamieszanie. W pewnym momencie ktoś powiedział, że muszą kończyć. Jak to? A ja jeszcze nie wystąpiłam! Jakiś pan przepraszał, że ci, co nie wystąpili, to będą mieli okazję później, kiedy indziej… Wtedy ciocia i pani Gertruda okropnie się zdenerwowały. Ciocia pociągnęła mnie energicznie za rękę i tak znalazłam się pierwszy raz na profesjonalnej scenie.

Ciocia odsunęła jakiegoś mężczyznę od mikrofonu i nakrzyczała:
– Jak można coś takiego zrobić! To dziecko ma 5 lat (pomyślałam, że niedługo 6) i od kilku miesięcy uczy się śpiewać i tańczyć, żeby tu wystąpić! Otrzymała przecież propozycję od dyrektora domu kultury! Jak można zrobić taki zawód dziecku?!! To jest bardzo brzydkie, co państwo robią! A w końcu to też mała kobieta!!!

Zrobił się jakiś ruch, ktoś z pierwszego rzędu wstał i coś mówił, ktoś inny próbował ciocię ściągnąć ze sceny. A ja już zaczęłam płakać… Ktoś jednak zadecydował, że mogę jeszcze wystąpić. Zaraz ciocia zabrała mnie w kulisy, pani Gertruda podała chusteczkę, ciocia otarła mi łzy i trzymając moją buzię w dłoniach nachyliła się i powiedziała tak mocno:
– A teraz proszę cię Iweczko, uspokój się, oddychaj spokojnie, przypomnij sobie wszystkie nasze ustalenia i… powal ich na kolana! Nie wiedziałam, co to znaczy, ale z całych sił próbowałam zebrać moje myśli i wystąpić jak najlepiej, tak, żeby zadowolić ciocię.

Chyba się udało!

Zaśpiewałam piosenkę po polsku, „Modlitwę” („Daj Panie każdemu z nas”, Okudżawy), otrzymałam ogromne brawa, nawet ciocia się kłaniała.

Następnie zatańczyłam krótki układzik baletowy, do melodii „O gwiazdeczko coś błyszczała, gdym ja ujrzał świat” (ale w domu ciocia mi śpiewała: „gdym ujrzała świat”) i znów były chyba jeszcze większe brawa i okrzyki „bis”. Zaśpiewałam jeszcze jedną piosenkę, tym razem francuską – Sous le ciel de Paris, której nauczyła mnie ciocia. Podczas śpiewania, widziałam, że niektórzy ludzie nucili tę melodię, a nawet kołysali się i machali w takt rękami. Po zakończeniu na stojąco bili mi brawa. Do braw byłam przyzwyczajona, gdy występowałam w szkole lub w domu kultury w Dąbrowie. I najważniejsze, że ciocia była zadowolona. Powtarzała:
Excellent! Fantastique!
A ja, mimo wszystko, byłam jakaś zgaszona. Żal mi było tych dzieci, które nie wystąpiły, bo nikt nie wykłócił się o nich.

Zaraz do garderoby, zwykłej salki ze stołami i krzesłami, przyszedł dyrektor domu kultury, pan Kosman, który zachwycił się moim występem i próbował nawiązać z ciocią bliższe relacje. Ta znajomość okazała się trwała i to na długie lata. Pan Kosman wypytywał o mnie, nagrywał mnie kamerą, a w tym czasie ciocia mnie najpierw przebierała, a później wpychała mi coś do jedzenia i popijkę z termosu.

Od tego czasu występowałam w Jawornie, nie tylko w domu kultury, ale i w kilku innych miejscach.

Nieudana adopcja

Zarówno pani Bonnet jak i państwo Kosmanowie chcieli mnie zabrać do siebie na stałe, na zasadzie adopcji. Jednak, niezależnie od tego, że ciocia Luiza miała niewielkie na to szanse jako osoba samotna, moi rodzice absolutnie się na adopcję nie zgadzali. Tak w pierwszym, jak i w drugim przypadku.

Z panią Bonnet rodzice się bardzo zaprzyjaźnili. Polubili też państwa Kosmanów, ale adopcji kategorycznie odmawiali. Jednak nie mieli nic przeciwko temu, abym od najmłodszych lat przebywała to u pani Bonnet, to u państwa Kosmanów.

A trzeba dodać, że zimą niekiedy autobusy wcale nie jeździły, gdyż drogi były zasypane. Toteż z miasteczka do domu nie mogłabym się dostać, a polna droga, chociaż bardzo uczęszczana była po prostu nie do przebrnięcia. Teraz wiem, jak wielkie miałam szczęście, że najpierw zajęła się mną pani Bonnet, a później państwo Kosmanowie. I tyle różnych rzeczy mnie nauczyli.

Pan Kosman często mówił:
–  Moje dziecko, masz ogromny talent. I zobaczysz, kiedyś będziesz sławna, a wtedy będę miał satysfakcję, że cię odkryłem.
– A ciocia Luiza?
– No tak. Ona też. Ale ja podchodzę do ciebie profesjonalnie. I zobaczysz, zrobię z ciebie gwiazdę. Ciocia Emilka, też jest zachwycona twoim śpiewem, a ona się na tym zna.

Rzeczywiście, ale czasami była zniecierpliwiona lub nawet zazdrosna. Robiła swojemu mężowi uwagi o to, że poświęca mi za dużo czasu i energii na treningi taneczne, na układanie choreografii. Wujek Kosman (tak się do niego zwracałam na jego prośbę, a  „ciociu” do pani Emilki wydawało mi się sztuczne) bywał też czasami na wywiadówce i w ogóle angażował się w moje szkolne sprawy. Włącznie z maturą. Zachowywał się zdecydowanie po ojcowsku. Wykładał też pieniądze na ubrania, na stroje do ćwiczeń i występów wspólnie z ciocią Luizą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *