Blond warkoczyk. Moja smutna rodzina. 9 Lipca (4)
Blond warkoczyk. 9 Lipca (4)
∼ 4 ∼
Blond warkoczykMiałem chyba 15 lat. Mój brat – 19. Były akurat wakacje. Marcel ze swoimi kolegami, głównie już teraz ze studiów medycznych, wyjeżdżał niekiedy na biwak w jakieś urzekające i odludne miejsce pod namioty i – jak się chełpił – prowadzili tam męskie rozmowy. Nie chciał mnie zabierać, mówił, że będę się pętał. A mnie się wydawało, że oni „chodzili na dziewczyny” i to dlatego nie chciał mnie zabierać na te swoje tajemnicze wyjazdy. Ale tego lata mój brat okazał się łaskawy (pod wpływem sugestii ojca) i zaproponował mi oraz Natowi wyjazd, bo jacyś jego koledzy nie mogli i były wolne miejsca. Nie do końca był zadowolony z takiego obrotu sprawy, ale w końcu to było tylko pięć, sześć dni. Odpoczywaliśmy często na uroczej polanie niedaleko jeziora, tocząc niby te męskie rozmowy. Rozprawialiśmy o różnych sprawach, ale najczęściej my słuchaliśmy starszych i dopytywaliśmy o różne rzeczy, związane oczywiście z dziewczynami. Zresztą oni mówili tylko o dziewczynach. O nogach, cyckach i tyłeczkach, o ustach, pocałunkach oraz o tym, który jaką przeleciał, jaka była i co miała, i tak w kółko. Ale były to dla nas arcyciekawe wywody. Początkowo mój brat nieco krępował się ze względu na moją obecność, ale z czasem, gdy starałem się coś dorosłego dopowiadać do ich wypowiedzi, potraktował mnie nieco poważniej. Pewnego razuCezary, który chciał zostać ginekologiem i już teraz uchodził za eksperta w tej dziedzinie, zaproponował: Widać było, że trochę się tego wstydzili, żeby tak na poważnie mówić o swoich wybrankach. Daniel, który podobno lubił mocniejsze trunki zaproponował: Śmiali się ze mnieZresztą nie pierwszy raz, mówili, że jestem „romantyk i poeta”, bo próbowałem smarować jakieś wiersze. Sami wypili, ale bardzo delikatnie, nam nie chcieli dać. Brat, który zamierzał zostać lekarzem i był już po pierwszym roku medycyny, nie chciał mieć mnie – jak mówił – na sumieniu. Sądzę, że raczej wypełniał jednoznaczne wytyczne ojca. Pozwolili wypić nam piwo, ale że ja nie bardzo gustowałem w tego rodzaju napitku, więc zrezygnowałem. Nat wziął parę łyków – jak mi szepnął – „na odwagę”. Położyliśmy się na wznak, głowami bliżej siebie, a nogami daleko, tworząc swoiste koło.Mieliśmy patrzeć w niebo, lub zamknąć oczy, jak kto woli. Brat trochę zżymał się na obecność moją i Nata, że to niby jesteśmy dziećmi. Ale tak naprawdę, to wstydził się przede mną jakiegoś też romantyzmu, który mógł wkraść się w tego typu wypowiedź. I rzeczywiście ich mowy były inne niż zazwyczaj, poważniejsze, prawdziwsze i niezwykle ciekawe. Nas zostawili na koniec, wypuściłem najpierw mojego przyjaciela Nata. Gdy przyszła kolej na mnie, potraktowałem to poważnie i wypaliłem jakieś skrzyżowanie wiersza i prozy. – Moja dziewczyna będzie niesłychanie piękna: będzie miała jasne włosy, jak dojrzałe łany zbóż, falujące na wietrze, tak jedwabiste jak jesienne „babie lato”, to rozwichrzone, to splecione w uroczy warkocz. Po chwili snułem dalej wątek: Tu pojawiło się lekkie poruszenie, ktoś chrząknął, ktoś prychnął – pewnie mój brat, a ja spokojnie kontynuowałem: Skończyłem.Nastała długa cisza. Sam się dziwiłem, że taki byłem odważny i że tak naprędce sformułowałem wyobrażenie mojej dziewczyny, mojego ideału, jaki chciałem spotkać. Dopowiedziałem też, jaki będzie mieć charakter i talenty: Sytuacja spoważniała, ani mój brat, ani jego koledzy nie spodziewali się po mnie takiego wywodu, podobało im się. Prawie wszyscy równocześnie mówili: – Młody, ale wywód! Co za oracja! No, no, no, kto by pomyślał, że z ciebie taki poeta! Zakasowałeś nas. My tak skromnie, a ty z takim rozmachem… Ile ty właściwie masz lat?
|
∼ 4 ∼ Moja smutna rodzinaPrzyczyn nieudanego małżeństwa upatrywałam w braku miłości pomiędzy małżonkami. Jeśli pary nie wiążą się z miłości, pozostaje jedynie szacunek i być może przyjaźń, ale i o to często trudno. Nie wiem, dlaczego tak myślałam, bo przecież moi rodzice pobrali się z wielkiej miłości – jeszcze teraz tata mówił wciąż mamie, że ją kocha – a było między nimi okropnie. W złości wypominał jej niższe pochodzenie, eksponując swój szlachecki rodowód. Wierzyliśmy na słowo, że okoliczne tereny i spory las należały kiedyś do dziadków i pradziadków, ponieważ teraz dawnej świetności nie mogliśmy się nijak doszukać. Pozostała jedynie niewielka działka i zrujnowane budynki gospodarcze oraz maleńki lasek, którego bałam się przez całe moje dzieciństwo. Mieliśmy też spory sad, tylko szkoda, że drzewka dziczały, ponieważ nikt się nimi należycie nie zajmował. Całość „posiadłości” uzupełniał nieduży staw, już teraz mocno porośnięty trzciną i rzęsą oraz ogródek z resztką ładnych kiedyś krzewów. Jeśli kondycja finansowa w okresie wiosennym pozwalała, mama robiła nasadzenia i uprawiała tam kwiaty oraz warzywa. Ale zapamiętałam, że często był zaniedbany i prawie nic tam nie rosło. Ogród przylegał do domu. Na przeciwległych rogach tkwiły jeszcze jakieś szkaradne słupy, które świadczyły o tym, że był to dawniej pawilon ogrodowy z zadaszeniem. Mój domNajbardziej przygnębiające wrażenie wywoływał dom.Nawet tata nie pamiętał, że przed laty podobno był ładny i okazały. Znał to jedynie też z opowieści. Pomalowany swego czasu na jasny kolor teraz był brudny z dachówką połataną w różnych kolorach. Parter był dość wysoki z wieloma pomieszczeniami, z których większość była nieużywana. Niektóre z nich były zagracone, a inne puste. Poddasze było podwójne; w tej niższej części znajdowały się pokoje, kilka miało dostęp do obszernego balkonu, a ta wyższa, pełniła funkcje strychu. Każdy z naszej czwórki rodzeństwa dysponował osobnym pokojem na piętrze (jak mawiał tata) lub na poddaszu (jak mawiała mama) – o to też się kłócili. Ale co z tego, że mieliśmy osobne pokoje, gdy od jesieni do wiosny nie można było tam przebywać z powodu zimna. Niby były tam jakieś „kominy” ciepła, odprowadzone z pieców na parterze, ale te piece parterowe najczęściej nie były uruchomione, bo nie było pieniędzy na opał i w zasadzie nie miał kto palić i dla kogo. Cała rodzina zimą skupiała się na dole w trzech, czterech pokojach, gdzie było w miarę ciepło. Mnie zresztą było wciąż zimno, więc, gdy byłam w domu, siedziałam najczęściej przy piecu. Dom, poza kilkoma pomieszczeniami, był opuszczony i zaniedbany. Do niektórych pomieszczeń to nawet bałam się wchodzić. Myślałam, że tam straszy.Ukrywałam dokładne miejsce zamieszkania przed koleżankami z liceum i nigdy ich nie zapraszałam, bo tak bardzo się wstydziłam. Jedynie w ciepłe dni było tam znośnie. Również płot wyglądał nieciekawie, łatany różnym materiałem. Dlatego kawałek był druciany, kawałek z drewnianych sztachetek, a tylko niewielki fragment przy furtce wjazdowej miał solidniejsze pręty. Z tamtym miejscem miałam związane prawie wyłącznie smutne wspomnienia: zdarzało się, że tata był bez pracy, a gdy przynosił pensję, potrzeb było tak dużo, że nie wiadomo było, co kupić w pierwszej kolejności. Nie mógł się też powstrzymać od picia alkoholu, dlatego pieniędzy było jeszcze mniej. Tata w ogóle lubił używać życia.Lubił towarzystwo, jakieś „zakrapiane” spotkania, palił dużo papierosów, a także uwielbiał kobiety. I one jego. Sama widziałam, jak niejedna przymilała się do niego. Mimo że mama była od taty młodsza o 17 lat, to podobno jeszcze ją zdradzał. Chyba z dwa, trzy razy rodzice przechodzili poważny kryzys, gdy mama chciała się rozwieść. Jej sytuacja była okropna, bo nie miała znikąd pomocy. Pewnie dlatego mama wmawiała mi: Posmutniałyśmy obie...Niektóre koleżanki natomiast mówiły, że: W domu atmosfera była niespokojna, ale mama dbała o nasz rozwój, tzn. o 4 lata starszego brata Tymona i młodszego o 2 lata Sebastiana, no i o mnie.Z tęsknoty chyba za swoją polonistyką uczyła nas czytać, pisać, wierszyków, piosenek, a nawet liczyć. Tata, który skończył geodezję i kartografię, też popisywał się swoją wiedzą z tego zakresu, szczególnie geografią i matematyką. Interesował się też historią. Dlatego często nas, zwłaszcza Tymka, przepytywał z rozmaitych przedmiotów. Pamiętam, jak wołał Tymka do dużego globusa, który stał w jego gabinecie (jak nazywał ten zagracony papierzyskami pokój) i pytał: A była to koleżanka taty z podstawówki (tak ją przezywali – tata nie pamiętał dlaczego), która teraz nauczała geografii w szkole. Śmialiśmy się z tego przezwiska. Niewątpliwie Tata chciał pochwalić się swoimi dziećmi. Tymek był bardzo zdolny, ale interesowały go więcej przedmioty ścisłe. W wieku 5 lat umiałam już czytać i nawet (brzydko) pisać. Znałam też podstawy arytmetyki, a także tabliczkę mnożenia. Dlatego męczyłam mamę, że chcę już pójść do szkoły. Podsłuchałam kiedyś rozmowę moich rodziców ze znajomymi, gdy mówili, że jestem „cudownym dzieckiem”. Nie wiedziałam wtedy co to znaczy, myślałam, że chodzi o to, że jestem ładna, a nie o to, że – zdolna.
|
Piec kaflowy, źródło: Wikimedia Commons
Zob. poprzednie wpisy: 9 Lipca. On i Ona. Czyli dwa światy